Geoblog.pl    Rawanel    Podróże    Wietnam 2017    Skutery i deszcz
Zwiń mapę
2017
18
lip

Skutery i deszcz

 
Wietnam
Wietnam, Phú Quốc
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10495 km
 
Dzisiaj postanawiamy wypożyczyć skutery. W wypożyczalni naprzeciwko knajpki gdzie wczoraj jedliśmy kolację bierzemy 2 skutery po 120 K za sztukę. Łukasz wypełnia dokument, wpisuje swoje dane, nr paszportu i gdzie mieszkamy na wyspie i już. Paszportów nawet nie chcieli obejrzeć. Płacimy, dostajemy po 2 kaski i jedziemy zatankować na pobliską stację. Paliwo coś po 17,5 K za litr. Teraz jeszcze po Sylwię i we trójkę jedziemy na lotnisko załatwić sprawę lotu powrotnego do Sajgonu. Chodzi o to, że kilka dni wcześniej dostałem maila, że nasz lot o 12.00 jest odwołany i przenieśli nas na 23.00. Nie możemy tak późno lecieć, bo mamy o 20 autobus z Sajgonu do Nha Trang. Lotnisko jest około 6 km od naszego hotelu. Trafiamy bez problemu i bez problemu też udaje się załatwić lot o 10.55. Wszystko gra. Łukasz i Sylwia postanawiają od razu jechać dalej w kierunku Sao beach, a ja wracam po Beatę. Umawiamy się na plaży. Pogoda jak na razie cudowna, jest ciepło, ale nie za gorąco no i przede wszystkim świeci słońce.Jazda skuterkiem Yamaha sprawia mi ogromną frajdę. Plaża Sao leży na południowo - wschodnim krańcu wyspy. Od lotniska to jeszcze około 20 km. Większą część trasy pokonuje się szeroką, czteropasmową drogą szybkiego ruchu do której dojeżdżamy zaraz za lotniskiem. Skręcamy w prawo, na południe i kilkanaście kilometrów jedziemy cały czas tą drogą aż pojawia się drogowskaz Sao Beach w lewo. Dość wąską uliczką docieramy do parkingu. Zostawiamy skuter i przechodząc praktycznie przez restaurację jesteśmy na plaży. Plaża szeroka, piaszczysta, przy brzegu cumuje mnóstwo stateczków wycieczkowych. Co kawałek jakaś knajpka. Ludzi dość sporo, ale patrząc na lewy kraniec zatoki nie widać ludzi, tylko palmy kokosowe. Postanawiamy iść w tamtą stronę, lecz najpierw musimy odnaleźć Sylwię i Łukasza. Siadamy w jednej z knajpek i to był odpowiedni moment, bo właśnie zaczęło lać. Nasza zagubiona dwójka znajduje się po chwili i wspólnie przy coli i soku z zielonych kokosów czekamy, bo leje coraz bardziej. Na szczęście po kilkunastu minutach deszcz ustaje i możemy iść dalej. Plaża z daleka wygląda super, ale niestety powtarza się to samo co na Long beach. Im dalej od restauracji i resortów tym więcej śmieci. Piękne miejsce, ale sterty plastikowych butelek, puszek i innego syfu psują całe wrażenie.
Wyjeżdżamy z plaży we czwórkę i mamy zamiar odwiedzić następną, Khem beach, która na mapie jest tuż obok, ale jakimś cudem nie zauważamy zjazdu z czteropasmówki i lądujemy w samym centrum miasteczka An Thoi. Po raz pierwszy mamy okazję jechać skuterami w dość dużym ruchu ulicznym, przez kilka skrzyżowań i choć nie jest to Sajgon to w tym haosie dajemy radę. Ha, ha, obyło się bez kraksy.
Wracamy, znowu zaczyna padać. Mijamy muzeum- więzienie Cay Dua. Łukasz z Sylwią jadą dalej, a my z Beatą postanawiamy je zwiedzić. Wstęp wolny. Wieże strażnicze, kilka baraków i to co robi największe wrażenie to dosadne ekspozycje tortur jakim poddawani byli jeńcy wojenni z Wietnamu Północnego. Po przejściu całej ekspozycji idziemy na kawę do małej restauracyjki naprzeciwko, po drugiej stronie czteropasmówki. Znowu czekamy aż deszcz przestanie, albo chociaż trochę zwolni. No ale ile można czekać. Wracamy w strugach deszczu, Mi to zbytnio nie przeszkadza, Beacie bardziej. Drogą z niezłymi wertepami i kałużami (jest super !) dostajemy się do nowej, chyba niedawno wybudowanej, zupełnie pustej czteropasmówki po zachodniej stronie wyspy. Po drodze mijamy budowane tuż przy morzu ogromne hotele. Za kilka lat wyspa będzie już niestety bardzo skomercjalizowana. W pobliżu naszego ośrodka kupujemy jeszcze dwie kluchy parowane, zapomniałem wietnamskiej nazwy, nadziewane jajkami i mielonym mięsem. Pycha, 25K za sztukę.
Docieramy do hotelu, suszymy co się da, łącznie z pieniędzmi, suszarką, która jest na wyposażeniu pokoju. Dziewczyny na razie mają dość, ale my z Łukaszem nie. Wskakujemy na motorki i pędzimy do Duong Dong. To jakieś 3 km na północ. Wjeżdżamy prosto na targ. Krótki zwiad i postanawiamy wrócić tu wieczorem z kobietami.
Na kolację jedziemy w to samo miejsce co wczoraj. Właściciel wita nas z uśmiechem. Wszystko znowu po 79K. Zamawiamy inne potrawy niż wcześniej, tym razem nie ryzykujemy z wieprzowiną i jest pysznie. Na targ nocny w Duong Dong docieramy około 20. Zostawiamy skutery przy jednej z restauracji i pieszo mieszamy się z tłumem spacerującym wśród straganów. Beata i Sylwia kupują bransoletki z pereł po 100K, potem tajskie lody, ale niezbyt nam smakują. Spotykamy też rodzinę Wietnamczyków mieszkających w Warszawie. Są tu na wakacjach. Rozmawiamy z nimi po polsku, dzieci mówią zupełnie bez akcentu. Starsza córka stwierdza na końcu, że chciałaby już wracać do Polski, ha, ha my przeciwnie.
Odwozimy dziewczyny, jedziemy oddać skutery i pieszo, znowu w strugach deszczu wracamy do hotelu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Rawanel
Robert Folwaczny
zwiedził 6% świata (12 państw)
Zasoby: 111 wpisów111 18 komentarzy18 1010 zdjęć1010 15 plików multimedialnych15
 
Moje podróżewięcej
10.07.2017 - 11.08.2017
 
 
01.07.2010 - 04.08.2010
 
 
23.06.2009 - 16.07.2009