Poranek przywitał nas deszczem. Po śniadaniu postanawiamy poczekać aż przestanie, ale gdzie tam, pada równiutko. Opatuleni w foliowe płaszcze przeciwdeszczowe ruszamy na rowerach do miasta. Tym razem wjeżdżamy pod halę targową i tu zostawiamy rowery. Kierujemy się w stronę rzeki, gdzie co chwilę jesteśmy nagabywani do skorzystania z wycieczki łodzią po rzece Cynamonowej. Nie decydujemy się jednak i idąc wzdłuż nabrzeża dochodzimy do krańców starego miasta. Wracamy pustymi prawie uliczkami kierując się w stronę japońskiego mostu. Padający deszcz ma też swoje zalety, miasto jest prawie puste. Spacerujemy wąskimi alejkami na których nie ma ruchu samochodowego oglądając jeszcze raz stare domy kupieckie, chińskie domy zgromadzeń i świątynie. W hali targowej jemy co nieco i po posiłku postanawiamy dotrzeć na rowerach na najbliższą plażę. Przy pomocy google maps znajdujemy drogę na An Bang Beach, oddaloną o jakieś 4 km. Po opuszczeniu miasta droga wiedzie wśród pól ryżowych i kanałów. Cały czas delikatnie pada, ale na plaży mimo to jest dość sporo ludzi. Jakaś grupa młodzieży, chyba z kolonii, kąpie się w morzu wrzeszcząc co nie miara. Postanawiam się też wykąpać. Woda bardzo ciepła, choć nieco mętna, bo plaża piaszczysta. kiedy już chcemy wracać okazuje się, że w rowerze Łukasza prawie nie ma już powietrza w przednim kole. Co za pechowy facet, to już drugi raz w Wietnamie. Nie zważając na brak powietrza w oponie Łukasz i Sylwia ruszają jak najszybciej w stronę domu, żeby zdążyć przed kompletnym flakiem. jak się później okaże dętka będzie nadawała się tylko do wyrzucenia, ha, ha.
My z Beatą wracamy powoli, najpierw drogą wzdłuż wybrzeża, a następnie odbijamy w kierunku miasta. Zatrzymujemy się w sklepie żeby się czegoś napić, kupujemy napoje i zaczynamy pić. Widząc to sprzedawczyni natychmiast organizuje dla nas dwa krzesełka i prosi żebyśmy usiedli. Miłe to.
Wracając do Hoi An wstępujemy na chwilę do pagody Chua Nam Quang Tu którą mijamy. Nie ma tu nikogo oprócz nas. W ciszy i spokoju oglądamy sobie cały obiekt.
Wieczorem we trójkę, bez Beaty, która ma dość spacerów na dziś, wychodzimy do miasta. Postanawiamy iść pieszo, na szczęście już nie pada. Uliczki przystrojone lampionami robią niesamowite wrażenie. Nad rzeką dziewczynki sprzedają lampiony, które później turyści puszczają na wodę. Wzdłuż brzegu pływa wiele łodzi z lampionami, turystami i czasem nawet z muzyką. Fajnie wygląda tak oświetlona rzeka. Przechodząc przez most trafiamy na nocny targ. Mnóstwo straganów z pamiątkami i jedzeniem. Okoliczne restauracje pełne ludzi. Chodzimy trochę w niezłym tłumie i postanawiamy wracać. Po drugiej stronie rzeki znowu spokój, ludzi mniej, spokojna muzyczka sączy się z głośników, lampiony...
Wracamy późnym wieczorem prawie pustymi ulicami. Gdzieniegdzie tylko siedzi ktoś przed domem, kto inny zamyka właśnie swój sklep. Wokół roznosi się zapach kadzidełek, które w wielu miejscach dymią przed domostwem.